Warrior is in town
Witajcie,
chcę się podzielić z Wami pewnym odkryciem. Odkryciem, które zmieniło cały mój świat i otworzyło moje oczy na nowe, lepsze życie, jak dotąd bardzo burzliwe.
Zawsze marzyłam o spokoju, rodzinie, domu pełnym miłości, zrozumienia i troskliwości. Jednocześnie nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. Byłam wybuchowa, nie akceptowałam siebie, wręcz nie czułam się sobą. Miałam problemy z koncentracją od zawsze. Potrafiłam to przezwyciężyć, ale było to bardzo trudne, ciągle gubiłam rzeczy.
Jednocześnie jako dziecko miałam fotograficzną pamięć. Pamiętam, kiedy w pierwszej klasie szkoły podstawowej nauczycielka wezwała mamę do szkoły, ponieważ była zszokowana moją pamięcią: już po pierwszym przeczytaniu tekstu umiałam go na pamięć. Przez kilka lat ta pamięć mnie nie zawodziła, jednak już w wieku dwunastu lat zaczęły się pojawiać problemy i musiałam "zakuwać" do niektórych przedmiotów, żeby mieć dobre oceny.
Zimne stopy towarzyszyły mi od okresu dojrzewania. Mama już wtedy podejrzewała kłopoty z krążeniem, jednak ze względu na jej chorobę serca, mierzyłyśmy razem ciśnienie i puls, który u mnie był w normie. Lekarze nawet twierdzili, że mam tętno "jak sportowiec".
W wieku trzynastu lat pojawiła się u mnie pierwszy raz arytmia serca. Stało się to po biegu, więc zrzuciłam to na karb wysiłku. Oczywiście byłam u lekarza z tą sprawą, ale stwierdzono, że powinnam przyjść w czasie, kiedy to się dzieje. A działo się to w różnych sytuacjach raz na pół roku, czasem rzadziej. Było to tak niemożliwe do wyłapania, że dałam sobie spokój.
W wieku jedenastu lat miałam pierwszy raz tak silny problem z zaparciem, że nie mogłam ani stać, ani chodzić ani leżeć. Cierpiałam na nie odkąd pamiętam, ale słyszałam w domu, że to "rodzinne", więc nigdy nikomu o tym nie mówiłam.
Moje włosy zawsze były gęste i ładne. Jak wypadały po ciążach to po prostu je obcinałam i czekałam, aż odrosną. Ale było ich coraz mniej. Mówiono mi, że "oddałam moim dzieciom włosy". W końcu i ja w to uwierzyłam. Rok temu znowu włosy mi zaczęły wypadać garściami! Zaczęłam nosić czapki, przestałam farbować włosy, jadłam suplementy robiłam naturalne kuracje...
Moja skóra na stopach zawsze była sucha i napięta. Nawet mężczyźni mieli gładsze stopy od moich! Skóra na nogach była sucha, ale używałam oliwki po kąpieli i wydawało mi się, że problem jest rozwiązany :) Niedawno, po trzeciej ciąży odkryłam, że dzieje się coś niedobrego. Pięty zaczęły mi pękać. Przypomniałam sobie stopy moich ciotek i pomyślałam:
- Kaśka, no tak! Starzejesz się!
Stany depresyjne towarzyszyły mi od dłuższego czasu. Chodziłam na psychoterapię, polepszałam swoją jakość życia, pracowałam nad sobą, ale jednak od kilkunastu miesięcy bardzo źle się czułam. Ja - przeciwniczka leków - zdecydowałam się na leki przeciwdepresyjne, ponieważ nie byłam w stanie już funkcjonować: nie spałam w nocy, jak już zasnęłam to nie mogłam wstać, byłam ospała i ciągle zmęczona. Psychoterapia nie pomagała. Do tego dochodziły stany nadpobudliwości wręcz maniakalnej. Dramat. Marzyłam o tym, żeby mieć energię. A kiedy ona odchodziła, nie byłam w stanie przerobić ilości zadań, które się namnożyły w czasie aktywności. Doszły problemy społeczne i ostatecznie wycofałam się z życia, zaszyłam się w domu bojąc się podejmować jakichkolwiek działań. Zaczęłam u siebie podejrzewać chorobę dwubiegunową oraz uzależnienia behawioralne.
Tyłam. Byłam coraz grubsza. Moja "idealna" waga zniknęła prawie piętnaście lat temu i pomimo stosowania ćwiczeń i diet pod nadzorem trenerki personalnej nie byłam w stanie do niej wrócić. W ostatnim roku przestało już działać cokolwiek. Zero metabolizmu. Załamałam się. Wpadłam w błędne koło. Byłam gruba, brzydka, nie potrafiłam wykrzesać z siebie energii i wpadałam w kłopoty. Najgorsze z tego był fakt popadania w konflikty z wszystkimi włącznie z najbliższymi.
Zaczęłam się coraz bardziej zapominać. Do tego stopnia, że gubiłam wątki w rozmowie, nie byłam w stanie nijak rano sobie przypomnieć, co mam zrobić do czasu, aż ktoś nie zrobił mi awantury, że sprawa jest zaniedbana z mojej winy. Zaczęłam notować wszystko, ale żeby sobie przypomnieć, co miałam zrobić, musiałabym wstać z łóżka i wyjąć notes. A tak bardzo mi się nie chciało...
Moja córka mi niedawno powiedziała wprost:
- Mamo, Ty czasem jesteś straszna! - próbowałam się usprawiedliwiać, ale miała rację. Mój partner stwierdził:
- Kasia, idź na badania, bo to nie jest normalne, Ty się dziwnie zachowujesz, sprawdź poziom trójglicerydów, może jesteś chora?
- Nie będziesz mi mówił, czy jestem chora czy zdrowa! - zaprzeczałam - Robiłam badania, oddawałam krew! Wszystko było w normie! Jestem zdrowa!
Zdawało mi się, że mam rację. Że mam powody, że żyję w takim stresie, że mam prawo być nerwowa, jeść późno w nocy, dlatego tyję a włosy wypadają mi ze stresu. tak samo jak stany depresyjne. Kto by wytrzymał taką ilość doświadczeń życiowych naraz?
No właśnie, kto? - zadałam sobie to pytanie i szybko odpowiedziałam, że przecież są ludzie, którzy mają problemy i żyją, są pogodni, robią swoje i dają sobie radę.
Tomek jednak nie odpuścił i zaczął rozmawiać ze swoim znajomym lekarzem. Opowiedział mu wszystko, co we mnie zauważył. Ja dalej twierdziłam, że mój chłop przesadza i siebie usprawiedliwia, ale zaczęłam obserwować swoje ciało. Pomogła mi paradoksalnie "samotność", czyli czas, kiedy chłop był w pracy a ja żyłam sama z dziećmi i miałam sporo czasu na myślenie, obserwację siebie i analizę jego opinii z dala od niego.
Stwierdziłam, że chyba ma rację.
A nawet jeśli jej nie ma, to ja mu to empirycznie udowodnię!
Zaczęłam więc szukać. Zmyliły mnie moje wyniki badań z poprzednich lat. Od dawna przecież podejrzewałam problemy z tarczycą, ale wyniki miałam w normie. Jedyne, co mnie zaniepokoiło to nadciśnienie, które pojawiło się po ostatniej ciąży, cholesterol miałam niewiele ponad normę i glukozę. Badania diagnostyczne robiłam w odstępach miesięcznych: w październiku 2020 roku, kiedy oddawałam ostatni raz krew miałam idealne wyniki, miesiąc później robiłam badania wstępne do pracy. Morfologia i glukoza były w normie. Natomiast w grudniu pojawiły się przekroczenia. Nieznacznie, ale jednak. Hmmm...
- Proszę zmienić dietę - zasugerowała pielęgniarka.
No jasne, przecież jestem w tym mistrzynią :)
Zmieniłam.
Nic.
Nawet gorzej.
Ja pierniczę!
Odstawiłam kawę, cukier.
Nic.
Dostałam leki na depresję - gorzej.
Lekarz je zmienił i pozornie było lepiej, ale szybko musiałam zwiększyć dawkę. [W tym momencie, w dniu, w którym to piszę, czuję się tak, jakbym ich nie brała wogóle].
Objawów mam jeszcze więcej, wrócę do nich.
Może ktoś z Was rozpozna je u siebie i rozpocznie diagnostykę, tak jak ja zrobiłam to kilka tygodni temu?
- Kasia, lekarz mówi, żebyś zbadała poziom TSH i FT4. Na wypadające włosy kup szampon z czarnej rzepy i stosuj tylko to, bez innych odżywek - pisał mi Tomek na WhatsApp.
Szampon kupiłam od razu. Pomógł. Nawet okazało się, że moje włosy się kręcą :)
Diagnostykę tarczycy rozpoczęłam na początku czerwca. Endokrynolog na podstawie objawów wypisał mi skierowanie na podstawowe badania włącznie z poziomem glukozy we krwi oraz jej USG.
Bałam się cukrzycy i przeciągałam wizytę w laboratorium. USG tarczycy zrobiłam pierwszego lipca. Badanie wykazało autoimmunologiczne zapalenie tarczycy.
Mam Hashimoto! Co dalej?
Komentarze
Prześlij komentarz
Wiadomość